Proces poznania artystycznego można porównać z modlitwą rozumianą jako czas skupienia, zachwytu, ciekawości, wzruszenia, bezinteresowności.
Zadaniem naszym jest, o ile to możliwe, własne błędy odkrywać samemu i samemu na nich się uczyć.
Zbylut Grzywacz
Zbylut Grzywacz „O rysowaniu. Widzieć, wiedzieć, wyrażać”
Eseje i wykłady o sztuce oraz teksty o dydaktyce artystycznej
Redakcja i opracowanie Joanna Boniecka
Czytaj dalej >>
Zbylut Grzywacz, Memłary i inne teksty przy życiu i sztuce,
Wydawnictwo Universitas, Kraków, 2009
To jest książka malarza, który był także pisarzem. A dokładniej: eseistą, prozaikiem, pamiętnikarzem, recenzentem, mówcą-publicystą, poetą, felietonistą, popularyzatorem nauki i sztuki. Lubił pisać nie mniej niż malować, choć w oczach opinii publicznej był jednak przede wszystkim artystą pędzla. Należał do sławnej niegdyś grupy Wprost (1966-1986), która w latach 60. ubiegłego wieku wystąpiła przeciw artystycznej abstrakcji, by zająć się relacjami między życiem a sztuką, zadając sobie podstawowe pytanie: co znaczy być artystą w zniewolonym kraju. Memłary są świadectwem życia pełnego pasji i niezgody na załgany świat. Opowieścią tyleż autobiograficzną, co świadectwem epoki, w której pisarze i artyści stawali przed moralnymi wyzwaniami nieznanymi w czasach pełnej swobody twórczej i politycznej [od wydawcy]
Czytaj dalej >>
Zbylut Grzywacz
MODLITWA
Ojcze mój, którego nie ma przy mnie, któryś jest w niebie dla innych
Niech się święcą imiona Twoje.
Który sprawiasz, że zęby ciała skręconego głodem wbijają się w chmurę
Gdzie pokarmu nie ma
Gdzie jest czad dla duszy.
Święć się obraz Twój rozmazany łzami.
Niech królestwo Twoje zstąpiwszy na ziemię obryzga sie błotem
Jak my się bryzgamy.
Bądź wola Twoja. Moja wola zgniła wpuściwszy korzenie
w napuchłą słoną wodą i czerwoną ziemię.
Jako w niebie tak i na ziemi, jako w ziemi tak i pod wodą
ciemno. Duszno.
Głodu mojego powszedniego daj mi i dzisiaj. Nie oszukuj.
Nie odpuszczaj mi win moich jak nie odpuszczam nikomu.
Zapominam z czasem gdy znikną przykryte nowymi, a sam wobec innych
pełen jestem winy.
Nie wódź mnie na pokuszenie. Pocieszenie.
Nie zbawiaj mnie od złego. Prawdziwego.
Zbaw mnie od dobra, radości, szczęścia, w które gdy uwierzę
wracam w głód następnych dni szczękając zębami.
Zostaw mnie samego. Padającego. Pogodzonego.
Sam z sobą
Obłaskawiony między kamieniami, kamieniowany pomiędzy ptakami
nie ucieknę.
Aniele śmierci stróżu mój
możesz odejść.
Rano, wieczór, w bieli, w czerni mnie nie potrzeba pomocy.
Nie ucieknę.
Aż wszystko, co pocieszeniem zamienię w przekleństwo. W zwątpienie.
Nie ucieknę.
Niech się staje.
wieczorem w czwartek, 7 listopada 1968
Do antykwariatu Mariana Krzyżanowskiego przy Szczepańskiej wchodziło się z mrocznej sieni po skrzypiących drewnianych schodach wiodących na pierwsze piętro. Chodziliśmy tam po szkole, kiedy udało się zaoszczędzić dwa złote, nie kupując na dużej pauzie bułki z pasztetówką. Tyle kosztowały u Krzyżanowskiego (u Tafeta na Szpitalnej płaciło się więcej) duże reprodukcje rysunków Dürera. Miał ich pełną szufladę, pochodziły zapewne z jakiegoś jubileuszowego albumu. Niemcy wydawali, nawet w czasie wojny, bardzo dużo „meisterzeichnungów”. Kompletując „dürery”, stałem się posiadaczem niemałego ich zbioru: pasja kolekcjonerska, która u progu liceum plastycznego kazała mi gromadzić minerały, skamieniałości i owady, przeniosła się teraz na reprodukcje rysunków i obrazów. Dürerowskie studia dłoni i draperii, szczególnie te na tonowych papierach, budziły zachwyt i chęć powtórzenia ich własnoręcznie.
Czytaj dalej >>
Kazimierz nadawał się znakomicie na miasto sztuki. Biedny i brzydki, opuszczony przez prawowitych mieszkańców, cieszący się niegdyś i teraz złą reputacją, przepity i skurwiony, mógł przygarnąć na swoich zaplutych i śmierdzących wódą ulicach artystów, bo jedynie oni potrafiliby być z niego dumni; dla innych mieszkać tutaj byłoby dyshonorem. Tylko to miejsce mogło się stać krakowską quartier des artistes, to była dzielnica otwarta na zmiany, materiał, który można było kształtować, miękki i podatny jak glina. Miasto o niegdyś wyrazistych, teraz zatartych rysach twarzy, miasto, które czekało na odrodzenie, ale ani jako rekonstrukcja, ani nowa budowla. Trudno zbudować marzenie od podstaw – łatwiej na ruinach. W czasach Akademii lubiliśmy malować na starych obrazach przetartych bielą cynkową z pokostem. Nowe gładkie płótno onieśmielało i było zupełnie bierne; stare, z przebijającą tu i ówdzie farbą, jej kolorem i materią uczestniczyło w malowaniu, coś podpowiadało. Kazimierz, to było płótno, na którym ktoś już malował. Odszedł nie z własnej woli, farba złuszczyła się, domy rozsypały, świątynie obumarły, cmentarze zarosły trawą.
Czytaj dalej >>